





Geneza PATUSONÓW sięga zamierzchłych czasów, kiedy na Nocnym Markecie z moją obecną żoną Anią i przyjaciółką Edie robiliśmy popup PATOLE. To był... koncept z szaszłyczkami z różnymi nadzianymi mięsami w marynatach. Do tego dedykowane dodatki, których było tyle, że praktycznie przez 5 dni w ogóle nie spaliśmy tylko gotowaliśmy. Śmieszne to były czasy, niech nie wracają. Mieliśmy jednak wtedy dobrą zabawę i kreatywną wenę. Naszym hasłem reklamowym było na przykład "chodźcie na patole i po pitę", no bo do każdego patola serwowaliśmy pitę. Nieważne. Liczy się to, że zrobiliśmy wtedy świetne ogórki, tak zwane krokodylki w ostrej zalewie. To właśnie z tej inspiracji powstały PATUSONY, czyli mini patisony marynowane gorącą, pikantno-miodową zalewą. Serio wystarczy pół godziny, żeby to nabrało mocy, a przez noc w lodówce to macie prawdziwą bombę smaku w słoiku. Polecam serdecznie wszędzie gdzie potrzeba konkretnego uderzenia, przełamania lub przemówienia do rozsądku.


Nic prostszego. Bierzecie patisony. Mogą być małe, mogą być większe. Kroicie na cienkie plastry. Zasypujecie solą, delikatnie mieszacie i zostawiacie tak na dwa kwadranse, żeby warzywo zmiękło. Po tym delikatnie naciskając odsączacie patisony. W rondlu zagotowujecie wszystkie składniki poza patisonami i solą. Czosnek przeciskacie przez praskę, a sezam warto najpierw podprażyć. Można też delikatnie zmielić, będzie bardziej intensywnie. Zalewacie gorącym sosem patisony w misce. Mieszacie i przekładacie do słoików. To jest tak kwaśne, że nie powinno się zepsuć nigdy, ale też nie sądzę, żeby długo postało kiedy spróbujecie PATUSONÓW.



