Czasami, szczególnie w zimie mam ochotę na proste przyjemności. Surowy klimat, małe, chrupiące rybki, trochę cytryny, sól morska i frytki. Do tego dobre, pasujące do wszystkiego piwo. Rybę wybieram starannie. Już wiem, że jedzenie popularnych ryb ((dorsz, łosoś (dziki), halibut)) przyczynia się do degradacji ich populacji, więc wybieram rybę, której jest sporo i, której zasoby kontrolowane są przez organizacje takie jak MSC (Marine Stewardship Council). W moim przypadku będzie to śledź. Przyznam szczerze, że jadłem kilka razy w postaci innej niż marynowany (śledź pieczony), ale w takiej postaci spróbowałem pierwszy raz w 2015 roku w Gdyni w Tawernie Orłowskiej. Było do danie kontrowersyjne przez swoje ości. Część była chrupiąca, a część jednak drażniąca gardło. Ja postanowiłem, że kupię trochę mniejsze śledzie i już wiem, że zrobiłem dobrze. takie małe śledzie mają bardzo delikatne ości, które w gorącym tłuszczu robią się idealnie chrupiące.
Danie jest proste, ale dopełnia je piwo, które postanowiłem otworzyć na tę okazję. Jest to 3 Monts (fr. trzy wzgórza) z browaru Brasserie St. Sylvestre. Piwo jest delikatne i orzeźwiające. Idealny balans do słonego i cytrynowego charakteru mojego dania. Jak będziecie zabierali się za chrupiącego śledzia, koniecznie zaopatrzcie się w odpowiednie piwo, które jest dla mnie częścią propozycji.
Kompletnie mój smak! 🙂 Przywodzi na myśl knajpkę na Helu.