





Moja miłość do sałatki jarzynowej jest wręcz legendarna – do tego stopnia, że to właśnie ona, w swojej pełnej krasie, wylądowała na mojej tapecie w telefonie. To absolutna królowa polskiego stołu, bez której nie wyobrażam sobie ani Świąt zimowych (Boże narodzenie + Sylwester), ani Wielkanocy. Choć zawsze robię jej tyle, że starcza na cały tydzień, nigdy mi się nie nudzi, bo kluczem do ideału jest tu wręcz matematyczna precyzja i odpowiednie proporcje. Moja baza to w ok. 30% ziemniaki sałatkowe, które długo utrzymują kształt. Marchew, pietruszka i seler też budują warzywny fundament: słodycz, ziemistość i głębię, pod warunkiem że każde z nich zostanie pokrojone w równą kostkę. Kiedy robiłem zdjęcia i nagrywałem film z tym przepisem, to zorientowałem się, że nie ugotowałem jajek. Okazało się, że z chrupiącym porem, świeżym jabłkiem i mrożonym groszkiem (który bije ten z puszki na głowę!), sałatka i tak wyszła pierwsza klasa.
Sekretem, który sprawia, że JARZYNÓWA nabiera mocy z każdym dniem, jest balans między słodyczą warzyw, a konkretnym kwaśnym przełamaniem. Dlatego nie żałuję ogórka kiszonego, szczypiorku oraz kontry z soku z cytryny, a wszystko to łączę z moim ulubionym majonezem (wtajemniczeni, zwłaszcza ci z Grudziądza, wiedzą, o którą markę chodzi!). Jeśli szukacie podobnych, wyrazistych smaków w formie warstwowej, koniecznie zerknijcie też na mój przepis na szubę. Jednak tym, co ostatecznie „robi” tę sałatkę i nadaje jej status wyjątkowej, jest mój tytułowy magiczny składnik: musztarda francuska. To ona dodaje całości subtelnej pikanterii i to genialne uczucie pękania ziaren gorczycy pod zębami. Spróbujcie tego patentu raz, a już nigdy nie wrócicie do nudnej klasyki!







