Zawsze kiedy wyjeżdżam w jakieś ciekawe miejsce, staram się przywieźć głowę pełną inspiracji. Dla mnie to oznacza nowe pomysły co ugotować, które przenoszę na przepisy dla was. Podczas mojej ostatniej podróży do Australii ciężko było mi jednak znaleźć coś ciekawego i unikatowego. W sumie jeśli ktoś był choć chwilę w Wielkiej Brytanii, zna ten miks kultur i potraw aż za dobrze. Oczywiście różnic jest wiele, ponieważ klimat i dostęp do produktów są inne. Mogę na własnym przykładzie powiedzieć, że jakość i różnorodność produktów jest o niebo lepsza niż w UK. Świetne warzywa i owoce. Ogromny wybór mięs, a w szczególności świetnej jakości australijskiej wołowiny. Do tego bardziej dla nas egzotyczne mięsa jak emu czy kangur. To jednak co zrobiło na mnie największe wrażenie to Fish Market w Sydney. Zawsze staram się odwiedzać lokalny market rybny, ten z Sydney zrobił na mnie jednak największe wrażenie. Przeogromny wybór wszystkiego co można z morza wyłowić. Żywe, surowe, gotowe i jako danie w wielu lokalach na hali. Jak dla mnie raj.
Byłem już w podróży prawie miesiąc i nic jeszcze nie ugotowałem, co dałoby się umieścić na blogu. Po prostu, większość czasu spędziłem eksplorując bogactwo plaż Sydney i miejscowej oferty gastronomicznej. Nie w głowie było mi gotowanie. Został mi jednak ostatni dzień w Australii, co ciekawe były to moje urodziny, więc moja siostra z narzeczonym Edem, zabrali mnie w ramach prezentu na Fish Market i do sklepu ze stekami. Zapakowali cały sprzęt do BBQ do auta i wywieźli mnie w nieznanym kierunku. Kiedy wyszedłem z auta, zobaczyłem widok jak na zdjęciach - Shark Point. Takie warunki to dla mnie nic nowego (w sensie grillowanie w outdoorze). Już od dawna chodziło za mną zrobienie typowego dania Sydney, czyli Surf & Turf. To nic innego jak danie złożone z wołowiny i owoców morza. Kupiłem kilka steków T-Bone, ogromne krewety i ośmiornicę. W domu zgrillowałem ośmiornicę i zrobiłem z niej sałatkę. Zamarynowałem na szybko krewety w oliwie, soku z limonki, chilli i pieprzu syczuańskim. Zrobiłem też super cytrynowy sos berneński i zabrałem to wszystko do auta. Poza tym, że jak zwykle to ja musiałem gotować, to był jeden z najlepszych prezentów jaki dostałem.
Oczywiście wszystkie produkty można dostać w Polsce, więc tylko miejscówka jest egzotyczna. Polecam ten przepis. Wszystko było pyszne!
Wykonanie: