Jak można się domyślać, zupa ogonowa powstała z braku surowca, a nie na odwrót. Do tego ogony wołowe nie są najwdzięczniejszym składnikiem kulinarnym. Niektórych mogą wprost odrzucać. Mają jednak sporo smaku, bo mięso obklejone jest na kości. Jest też dużo chrząstek, co nadaje zupie charakterystycznego, kolagenowego odczucia. Dla osób z niedoborami tego składnika pewnie powinna znaleźć się w diecie. Jako, że ogon mocno pracuje to te mięśnie potrzebują ok. 3 godzin, żeby zmiękły i odchodziły od kości, ale warto czekać. Osobiście jestem wielkim fanem tego mięsa ogonowego o specyficznej, klejącej konsystencji.
Chcąc nadać całości mocno paprykowej charakterystyki, użyłem papryki w 3 postaciach: świeżej, suszonej wędzonej i puree paprykowego w tubce, który wprost uwielbiam i nie wyobrażam sobie bez niego gulaszu. Zupy niczym nie zagęszczam, ale gotowanie wiele godzin z warzywami i tak sprawia, że podbudowa jest solidna. Na talerzu proponuję podawać z puree ziemniaczanym, kwaśną śmietaną oraz natką pietruszki, które dopełniają dzieła zniszczenia.
2,5 kg ogonów wołowych
4 litry bulionu wołowego lub wody
2-3 średnie cebule
1 główka czosnku
2 duże papryki czerwone
4 łodygi selera naciowego
3 średnie marchewki
50 g masła
100 g koncentratu pomidorowego
50 g koncentratu paprykowego
5 liści laurowych
1 łyżeczka ziela angielskiego
1 łyżka papryki wędzonej
2 łyżeczki jałowca
40 g soli morskiej