Od jakiegoś czasu staram się jednak gotować dania "perfekcyjne". Był już perfekcyjny żur, był bigos i pieczony kurczak. Tym razem stanęło na wołowinę. Pomyślałem, że coś na wzór Beef Wellington już robiłem, więc pora poszukać innej drogi. Wiedziałem, że chcę kupić duży kawałek rostbefu ale nie miałem jakiegoś konkretnego pomysłu. Przepis wyklarował się podczas podróży z Warszawy na Dolny Śląsk. Postawiłem na bogaty smak i prostą, ale skuteczną technikę. Smaku nadała wstępna obróbka na nieźle rozhhajcowanym ognisku, który skarmelizował skórkę i lekko uwędził mięso. Później wetknąłem termometr i czekałem, aż rostbef osiągnie magiczne 55 stopni w piekarniku. Nie byłbym sobą jeśli nie użyłbym do gotowania piwa. Dodałem trochę stouta do sosu z soków mięsnych i zredukowałem wszystko na aksamitną esencję. Dodatki postanowiłem wykonać proste ale efektowne. Pieczone ziemniaki z mojego ulubionego przepisu i pieczone pietruszki. Zobaczcie przepis i polecam go przetestować!
A z braku ogniska zamknięcie porów palnikiem do crème brulee miałoby sens czy za dużo zabawy i lepiej smażyć?
Chyba, że takim dużym do lutowania rur, ale myślę że lepiej sól, pieprz patelnia masło, czosnek i rozmaryn. Czyli klasycznie ale najsmaczniej 🙂