Pomysł na pączki ziemniaczane nie jest nowy, chociaż ja pierwszy raz spotkałem się z nim w 2016 roku na warsztatach z
Joanną Jakubiuk w Krzesku (
destylarnia Chopina). W ogóle wtedy świętowaliśmy ziemniaczane plony i robiliśmy wszystko z ziemniaków. Co ciekawe, drugi raz te pączki jadłem o dziwo na kolejnych warsztatach z Joanną, tym razem organizowanych przez
magazyn Usta (Święto Wsi). Jak zwykle pączków nie tykam, tam płakałem, że zrobiliśmy ich tak mało. Pomyślałem więc, że skorzystam z tego zacnego przepisu i zrobię go trochę inaczej.
Po pierwsze, dlaczego ziemniaki? Pączki dzięki tej wspaniałej bulwie są w środku wilgotne i zarazem nieznośnie delikatne. Gdyby dać komuś do spróbowania, pewnie nie odgadłby, że są tam ziemniaki. Z tego co pamiętam Joanna Jakubiuk gotowała ziemniaki w mundurkach, a potem przeciskała je przez specjalną prasę. Ja takiej prasy nie mam, więc zrobiłem klasyczne puree. Po drugie, twaróg. Takie pączki kojarzą mi się oczywiście z dzieciństwem, kiedy babcia z mamą robiły takie minipączki lub tzw. oponki z białym serem. Z tego co słyszałem (ale sam nie jadłem) to Włosi robią swoje pączki z ricottą. Widziałem jednak, że w ich przepisach nie dodaje się drożdży, a dla mnie pączki powinny trochę wyrosnąć i mieć puszystą konsystencję.
Pączków nie trzeba niczym nadziewać, samo ciasto z ziemniakami i twarogiem jest nadzieniem ;-). Żeby dopełnić zniszczenia zrobiłem cukier aromatyzowany bekonem. Co zrobiłem? Usmażyłem boczek na chrupko. Dokładnie odsączyłem z nadmiaru tłuszczu, wystudziłem i zmieliłem w malakserze na proszek. Następnie dodałem drobny cukier i trochę cynamonu. Chyba nie muszę tłumaczyć, że jest to dobre? 😀