Jakoś tak mnie naszło w Tłusty Czwartek, żeby odstąpić od tradycji jedzenia pączków, na poczet śledzia właśnie. Ale jak zrobić śledzia, żeby był godny tego hedonistycznego święta? Przecież sam w sobie śledzik jest okazem zdrowia, wypełnionym dodatkowo zdrowymi kwasami tłuszczowymi Omega 3 i witaminami. Nie, tak się śledziu bawić nie będziemy! Więc co zrobiłem? Postanowiłem go usmażyć na głębokim tłuszczu. Nie lubię jednak grubych, zatłuszczonych panierek. Postanowiłem wykorzystać japoński pomysł na tempurę, czyli robię bardzo cienki roztwór z zimnej wody i mąki i takie, ledwo pokryte maziają śledzie wrzucam na gorący olej. Powiadam wam. Skorupka tempury jest chrupiąca, a same śledzie po kilku minutach w temperaturze bliskiej 170 stopni rozpływają się w ustach jak masło. Należy wspomnieć też nieco o dodatkach, nie byle jakich zresztą. Fryty muszą być i to jest pewne. Jak jednak zrobić je jak należy? Ja zaszalałem i ugotowałem je wstępnie w plastikowym worku próżniowym w sous vide w temperaturze 85 stopni. Dzięki temu ziemniaki, które trafiły do frytownicy były już ugotowane, wystarczyło poczekać, aż olej sprawi, że skórka będzie obłędnie chrupiąca. Prawdziwy japońsko - duński (śledzie pochodziły z Bornholmu - korzenne, palce lizać!) fusion nie może się odbyć bez sosu. Jak dla mnie nie ma nic prostszego niż zrobić własny majonez, więc ukręciłem taki na szybko doprawiając sporą ilością wasabi i octu. Mogę śmiało powiedzieć, że to były najlepsze śledzie w moim i mam nadzieję będą w waszym życiu.